

Zdjęcie od dołu, jeszcze bez łat. Fajnie widno było w środku, niestety się skończyło.

Zrobiłem większy frontowy okap dachu, przedłużając sześciometrowe krokwie mniej więcej o dodatkowy metr. Plan jest taki, żeby od lewej strony wysunąć również ścianę i domknąć front z góry, z jednego boku i zrobić płytki tarasik wejściowy.


Dekarz ze mnie żaden, pierwsza robota, nawet nie czytałem za wiele. Poza tym wybór technologii narzuca dostępny muzealny materiał. Problemem okazały się spore nierówności profili blachy. Z jednej strony handlarz blachą mówił mi, że takiej blachy jak ćwierć wieku temu już się nigdzie nie dostanie, tzn. tak dobrej. Z drugiej strony blacha była w arkuszach po 2mb, profil niski i średnio powtarzalny. W miejscach gdzie łączyło się cztery arkusze robiło się niezbyt zabawnie. Tymczasem pierwsze deszcze wytrzymuje, jednak niski profil, problemy z dopasowaniem i mały spadek, mogą być bardziej kłopotliwe przy topniejącym śniegu czy lodzie. Po sezonie się okaże.

Blacha z góry ma kolor ocynk, bo taki był dostępny, ale w sumie i tak znikąd nie widać połaci, chyba że z drona. W tej sytuacji zdecydowałem się na obróbki brązowe. To widok z wczorajszych robót, po dokręceniu wiatrownic i pomalowaniu desek pod nimi. Już inaczej wygląda :) Wiatrownica dwumetrowa kosztowała bodajże 19 zł, zatem 6 sztuk poniżej 120 zł. Bok którego nie widać pewnie obrobię w bardziej oszczędny sposób. Od tamtej strony jest bardzo zacisznie i spokojnie, a te dwie narażone są na warunki pogodowe.
I tym sposobem wpisy na blogu dogoniły rzeczywistość. Mam nadzieję, że mimo skracającego się dnia uda mi się jeszcze coś podziałać w tym roku, chociaż dokończenie dachu drugiej szopy może być zbyt ambitnym zadaniem. Tym bardziej, że planuję zwiększyć spadek i przy okazji też wyciągnąć krokwie do frontu, czyli całkiem z mienić konstrukcję dachu. Z drugiej strony nie planuję dawać tam folii i łat, zamiast tego wykorzystać deski z rozbiórki starego poszycia.